Nie twierdzę, że moja wizyta mogłaby uszczęśliwić każdego na świecie. Z pewnością jest sporo takich osób, które nie powitałyby mnie z wielką radością ;) Ale (mam nadzieję) jest jeszcze kilka osób, które ucieszyłoby się na mój widok. Pewnie każdy z Was ma takich znajomych, z którymi mimo, że uwielbia rozmawiać i spędzać czas to jakoś za często się nie widuje. Bo się mieszka trochę dalej, bo akurat się jest zajętym, bo się wyjeżdża, bo się jest chorym... I jakoś tak zleci pół roku albo i więcej. Do takich osób należy właśnie D.
D. jest księdzem i poznałam go... łapiąc stopa. Ruszając do Potęgowa na kurs podharcmistrzowski razem z Markiem postanowiliśmy zakosztować trochę przygody i jako środek transportu wybraliśmy właśnie samochody osób, które będą tak miłe i zachcą nas podrzucić parę kilometrów. Jednym z naszych kierowców był właśnie D. Okazało się, że nie dość, że D. również wybiera się na ten sam kurs, to jeszcze mój towarzysz podróży go zna. Podróż do Potęgowa upłynęła nam niezwykle szybko i w wspaniale się rozmawiało. Jedyne, co było dziwne dla mnie to mówienie do księdza po imieniu. Nie wiem czemu, ale jakoś zawsze ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Do Prezesa też bardzo długo zwracałam się "proszę księdza". No, ale skoro na kursie mieliśmy wiceprezydenta Gdyni i do niego też mówiliśmy po imieniu to jakoś i te "proszę księdza" mogłam sobie w stosunku do D. podarować.
W Potęgowie bardzo się zaprzyjaźniliśmy, ale niestety jakoś nie zawsze jest czas by się zobaczyć i pogadać. Dziś postanowiłam to zmienić i wybrałam się na małą wycieczkę. Wcześniej upiekłam ciasto, aby nie jechać z pustymi rękoma. No i zrobiłam małe śledztwo. Chciałam bowiem, by moje odwiedziny były niespodzianką, więc postanowiłam odwiedzić D. w szkole, gdzie prowadzi lekcje religii. Poszperałam trochę w internecie i jak się okazało wcale nie trudno dowiedzieć się, jaki ksiądz, gdzie uczy. Potem zadzwoniłam do szkoły z zapytaniem o godziny pracy księdza D. w dniu dzisiejszym. Niestety pani dyrektor powiedziała mi jedynie, że mogę go zastać w trochę późniejszych godzinach, także nie wiedziałam do końca, czy dobrze trafię. Ale złożyło się idealnie, bo D. akurat miał okienko. Ujrzenie jego zaskoczonej miny, gdy wyglądał z pokoju nauczycielskiego było największą nagrodą. Czy ciasto go zabiło, to jeszcze nie wiem, degustację zostawił sobie na później.
P.S. Ciekawe jak tam pasztet w drodze do Hiszpanii? Och chciałabym zobaczyć minę króla pasztetów, gdy odbierze pudło z poczty:) Jak adresat otrzyma przesyłkę nie omieszkam się Was poinformować.